IndeksIndeks  SzukajSzukaj  GrupyGrupy  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: 
Wprowadzenie
 :: Karty Postaci :: Samotnik
ruta
Czw 15 Lut 2024, 18:58
Ruta
Ruta
Grupa : Samotnicy
Płeć : inna (zapach kotki)
Księżyce : 30 / koniec kwietnia
Matka : romaszka / npc
Ojciec : rydz / npc
Wygląd : uplasowany poniżej średniej względem wzrostu, wagi także. kanciasty, choć jest to spowodowane głównie niedożywieniem i idącą za tym niedowagą. futro sztywne, krótkie z grubym włosiem o umaszczeniu rudy ticked z bielą. między pręgowaniem na pysku i podbrzuszu, rudość rozjaśnia się do tego stopnia, że ciężko odróżnić ją od bieli, wiadomo jednak, że ta pokrywa jego pysk między oczami i pod kości jarzmowe, podgardle, większość kryzy, całe przednie kończyny i część tylnych poniżej kolan, oraz podbrzusze. oczy owalne, w głębokim odcieniu brązu, lecz przygaszone i rozgoryczone, jak ich właściciel. blizny po oparzeniach na prawej przedniej łapie, do nadgarstka, a także nad fałdem brzusznym po lewej stronie ciała, w formie małego trójkąta.
Multikonta : wilk (pnk), rumianek (kw) / wawrzyn (pustka)
Autor avatara : akiyamaneko (instagram)
Liczba postów : 57
Samotnik
https://starlight.forumpolish.com/t2057-ruta#55854

ruta

niewiele kotów zna ich pod tym imieniem.
on / oni zapach kotki xxvi ☾ na koniec lutego samotnik

wygląd

jego ciało przypomina z budowy rasowego charta, który lata świetności zostawił za sobą, a jego pokrój cierpi na braki – wciąż jednak czeka przy płocie i wypatruje zwierzyny do rzucenia się zań w pogoń, choć kroczy tak, jakby jego łapy miały do utrzymania nieopisany ciężar. ciało ruty jest dobrze umięśnione, lecz zaniedbałe i niedożywione. w ruchu oprócz pracujących mięśni widać też zarys krzywizny żeber potęgującej wizualną ostrość, której brakuje mu jedynie w rysach pyska. nie łagodzi jej też ich futro, które swą krótką długością, szorstką teksturą i grubością wtórnie wzmacnia efekt odstając na kłębie, zadzie, łokciach, a także nad bliznami po poparzeniu. są ich dwie; pierwsza z nich pokrywa palce prawej łapy i rozciąga się do kości nadgarstka, a druga widnieje tuż nad fałdem brzusznym po lewej stronie ciała i przypomina trójkąt, choć lekko rozproszony.

futro ruty posiada tylko jeden rodzaj pigmentu lub jego brak – rudość; przy czym jej rozjaśnienia zlewają się z bielą na jego ciele do tego stopnia, że przy oczach bądź na podbrzuszu ciężko jest wyznaczyć granice występowania białych łat. z pewnością pokrywają one całe przednie łapy wraz z barkami, a także przedpiersiem i częścią kryzy; miejsce dla koloru zaczyna się na nasadzie szyi, skąd dąży do potylicy. na grzbiecie, biel nie zachodzi dalej niż do kłębu, pozostawiając wąską, przydługą, lekko przesiewającą się smugę na wysokości ostatniego żebra, a gładką krzywizną spływa na podbrzusze, skąd wnika pod kolana i obejmuje łydki oraz stopy ruty. na udach nie widać zarysu pręg, a miejsca w których mogłyby się znajdować są odbite w niewyraźnym negatywie rudego rozrzedzonego do żółci. rysunek z prawdziwego zdażenia, z głęboką barwą niemalże mahoniu, można dostrzec jedynie na czole, policzkach i końcówce ogona, gdzie pojedyncza pręga uprzednio biegnąca przez cały grzbiet i rozpraszająca się na bokach lekko rosochacieje. pręgowanie na łbie przerwane jest białą strzałką, która, spłynąwszy na grzbiet nosa, rozciąga się na cały pysk i podgardle, ograniczona przez kości jarzmowe. są one dość łagodnie zarysowane, podobnie jak cały profil ruty – stop jego czoła jest zaznaczony, choć nie wyrazisty, a pysk drobny i okrągły, wystający lekko za linię brody. grzbiet jego nosa jest wklęsły, zakończony szpiczastym nosem z różowym lusterkiem, a z nad niego spozierają oczy w głębokim kolorze bursztynu, owalne w kształcie i zmrużone w skrzywieniu zwykle towarzyszącym fizjonomii właściciela.

osobowość

ruta jest kotem cichym i z pozoru ułożonym; nie wchodzi innym w drogę i wykorzystuje wszelkie środki ostrożności, żeby inni nie weszli w drogę jego. jest oszczędny w słowach, a w wypowiedziach przynajmniej dopóty wykazuje się ogładą, dopóki czegoś potrzebuje lub jego krótki lont nie zdąży się spalić. w rzeczywistości, pod powierzchnią samotnika kryją się niewyczerpane pokłady cynizmu i jadu, do których wcale nie jest tak ciężko dotrzeć. ruta nie ma cierpliwości do innych kotów, a ich zbiorowiska niezwykle go przytłaczają. przytłoczony ruta to ruta zdenerwowany, zdenerwowany ruta czuje się osaczony, a osaczony nie zawaha się ugryźć. nawet on sam nie jest odstępstwem od tej reguły i najczęściej największym krytykiem i wrogiem ruty jest on sam. nie lubią siebie, ciągle dążą do bycia lepszym we wszystkim co robią, a gdyby zapytać się ich, co uważają za swoje mocne strony, nie potrafiliby na to odpowiedzieć. inna sprawa, że ciężko jest im czerpać przyjemność z czegokolwiek lub ją zauważać, nie są szczególnie świadomi zakresu własnych potrzeb, a douczanie się w sferze emocjonalnej przychodzi im z niezwykłą trudnością.

choć w głębi duszy ruta nie uważa siebie za kota potrzebnego dla abstrakcyjnego ogółu, nawet on nie potrafi odmówić sobie tego, że jest zaradny. potrafi poradzić sobie z łamigłówkami, czy też myśleniem pod presją czasu, a pod ogólną niechęcią do większości świata zewnętrznego kryje się plastyczność i pokrętnie przez rutę rozumiana otwartość na odstępstwa od normy, którą dawno temu odrzucił i wdeptał w grunt. gdy uda się komuś ich pociągnąć za ozór na odpowiedni temat, okaże się, że przykładają oni duży nacisk na dokształcenie się w danym kierunku, a pomaga im w tym doskonała pamięć i upór, który w tym wypadku przybiera formę lojalności. bądź co bądź, ruta to kot przede wszystkim ekscentryczny i będący niezaprzeczalnie sobą, nawet z brudem na wierzchu. nie potrafi żyć inaczej.

dzieje

romaszka nie była kotką o wielkich ambicjach, czy kwiecistym umyśle. czas płynął dla niej leniwym nurtem, który spędzała wyłapując co tłustsze gryzonie buszujące w zbożu, wymieniając ploty z koleżankami lub szydząc co z niektórych wędrowców. kocięta nie były czymś, co planowała lub jakkolwiek chciała; pomagając karmiącym znajomym stopniowo wyrobiła w sobie przekonanie, że młode były jedynie kulą u nogi spowalniające powrót do poprzedniego, prawdziwego toku życia. informację o własnej ciąży przyjęła ze względnym spokojem i choć przez chwilę przeszło romaszce przez głowę, żeby się problemu po prostu pozbyć i wysnuć płaczliwą opowiastkę o poronieniu, w ostateczności ugięła jednak kark i zracjonalizowała sytuację zrzuceniem winy na siebie. dwa księżyce później, w spichlerzu romaszki dało się usłyszeć piski nie tylko gryzoni — jej miot liczył sobie pięć kociąt. marchew, pietruszka, wiewiórka, księżyc, śnieg — ich imiona nie miały być tak poetyckie, jak jej własne, tylko proste i łatwe dla kociąt do skojarzenia, żeby potrafiły szybko przyjść na zawołanie.

kocięta miały zapewnioną podstawową opiekę, lecz została ona rozłożona po części na obce kotki, a po części... w ogóle, ponieważ gdy nikt nie patrzył, romaszka wymykała się od młodych, żeby uchwycić chociaż skrawek krajobrazu pól i łąk, oraz poczuć gorzki posmak na języku, gdy widziała ojca kociąt, rydza, patrolującego terytorium, by odpędzić drapieżniki i obcych. gdy przychodziła do młodych z powrotem, tłumaczyła im, że musiała dla nich polować, lecz nic nie znalazła. chociaż wiewiórka dość wcześnie zauważyła, że spichlerz przecież obfitował w pokarm.

no właśnie, wiewiórka.

romaszka nie ukrywała się z wybiórczością względem czułości okazywanej jej kociętom — to one żyły dla niej, a nie ona dla nich, więc ci grzeczni z rodzeństwa mogli częściej liczyć na historyjkę, uśmiech i zabawę, niż ci niegrzeczni. wzniecając rywalizację poprzez urządzenie konkursu na lepiej wytresowanego, romaszka myślała, że ostatecznie okięłzna wiercące się, ciągle gadające bahory i wychowa je pod siebie. zawsze jednak znajdowały się wyjątki. ta rudo-biała czerwia była właśnie tym dziwnym przypadkiem, od małego tym bardziej roztrzepanym i dominującym. posłuszeństwo rozumiała głównie przez układanie rzeczy pod siebie i narzekanie, gdy ktoś na nią doniósł, bo burzyło jej to koncepcję współpracy... wiele rzeczy co do wiewiórki śmieszyły romaszkę, na przykład zapalczywość, z którą młoda papugowała rozmowy dorosłych, gdy ci byli zajęci sobą, jej upór i dziecięca wściekłość. znaczna większość jej charakteru jednak romaszkę przytaczała i starsza kotka zaczęła się, po prostu, od córki dystansować, nieważne jak ta zabiegała o jej uwagę i jak bardzo pragnęła wreszcie być dobrym dzieckiem, w oczach matki próby wiewiórki zawsze były zbyt nieporadne, niedociągnięte, niechlujne i nieporządne. gdy, podobno straciwszy cierpliwość, w wieku siedmiu księżyców wiewiórce nie udało się uniknąć łapy matki i dostała pazurem w ucho za "pozostawienie burdelu w legowisku", matka i córka odsunęły się od siebie na dobre.

córka.

im bardziej oddalał się od matki i rodzeństwa, nad którym już dawno postawił kreskę, zaczął coraz bardziej oddzielać się od własnego ciała i tego, co się z nim działo. zbyt wielki ból sprawiało jej zostawianie własnego zapachu, zapachu kotki, w jakimkolwiek miejscu, patrzenie, w jakie kształty wyrasta i wstrzymywanie wzdrygnięć, gdy jakiś kocur zaczął się za nią oglądać. samotność stała się jej największym sprzymierzeńcem, a polować i wspinać się nauczył się poprzez obserwację innych z daleka. z walką było już trudniej, lecz i ją udało wiewiórce się opanować — metodą prób i błędów na drapieżnikach, które spotkał na polowaniu, czy też w sparingach z wędrowcami. w faktyczne walki wdawał się dość rzadko, najczęściej z kocurami, które pozwoliły sobie powiedzieć o słowo za dużo. dawało to wiewiórce dziwny posmak satysfakcji.

prawie żadnego z kotów podróżujących na trasie wsi wiewiórka nie spotkała ponownie, a każdy z nich znał ją pod innym imieniem, niż tułacze ich poprzedzający lub ci mający nadejść. kot lubowała się w byciu tym, którego oni potrzebowali; jednym z niewielu z niezakutym łbem i pokazującym im przydatne ścieżki, miejsca do spania, czy też takie, których powinni się wystrzegać. wtedy czuł się poniekąd na szczycie, wreszcie z kontrolą i władczą łapą na kimś, lecz przede wszystkim — i tego nigdy nie dopuścił do świadomości — potrzebną. w pamięci wiewiórki, jednak, na zawsze ślad zostawiły trzy koty: łopian, cierpliwość i jaskółka. pierwsza dwójka nosiła piętno wiewiórki, lecz nie przykładały one do zapachu kotki wielkiej wagi, a cierpliwość wręcz je odrzuciła mówiąc o sobie w przeróżnej formie, a najczęściej po prostu kot. jaskółka pachniała jak kocur, lecz nim zdecydowanie nie była; wszyscy z nich uświadomili wiewiórkę, że nie musi ona wiewiórką być, wtedy też zaczął mówić na siebie inaczej, nich dotychczas, co było... czymś znacznie komfortowym, niż z czym zmagał się, świadomie bądź nie, przez trzynaście księżyców jego życia. stał się rutą, czy tego chciał, czy nie, czując sentyment do rośliny, którą tak często widział zawieszoną pod strzechą lub na głowach ludzi.

tamte koty, jednak, irytowały go na swoje sposoby. łopian była butna i równie uparta, jak ruta — nieważne, jak często ten sączył jej jad do ucha lub syczał nań, łopian z jakiegoś powodu chodzili za nim albo nie rozumiejąc, że mieli być dla ruty jedynie przygodą na jedną noc, albo wyraźnie zdając sobie z tego sprawę, nie dając mu o sobie zapomnieć. udało mu się ich pozbyć po pewnym polowaniu, po którym zostawił po sobie jedynie ślad krwi i urwany trop, do dziś nie wiedząc czy żałuje łopian, czy nie. cierpliwość była po prostu... irytujący, całym sobą, zbyt pocieszna, wesoła, naiwna. któregoś dnia nie udało jej się dożyć własnego imienia i odszedł na zawsze, a ruta mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. jaskółka go momentami po prostu przerażała — jej spokój, inteligencja i szczerość sprawiły, że ruta zaczął bać się, czego może się od niej od siebie dowiedzieć i, tak jak kiedyś romaszka od niego, oddalił się od niej, w czym jaskółka go nie zatrzymywała. być może myślała, że ten wróci do niej jak zbity pies, być może wiedziała, że to wyjdzie im obu na dobre. samotność ponownie otoczyła rutę jak całun, a kot zagłębił się w badanie ścieżek łowieckich, okolic, a nawet podróżowaniem do kilku dni drogi od jego wsi. tonął we własnej zaciętości i wzrastającym przekonaniu, że choć kły, pazury i szpony drapieżników kilkukrotnie wbiły się w jego ciało zbyt mocno, wciąż przemykał on przez życie jak duch jednocześnie czerpiąc z niego garściami. jego izolacja od reszty wsi sprawiła jednak, że zapomniał jak nieprzewidywalni byli ludzie.

nie mógł przewidzieć tego, że któregoś dnia, gdy piętnasty księżyc leniwie zmieniał się na szesnasty, zostanie złapany za kark i wrzucony do ogniska w akompaniamencie śmiechu.

udało mu się uciec z podkulonym ogonem, bezwładną prawą przednią łapą i lewym bokiem, który jako pierwszy odbił się od rozgrzanego drwa. w szoku udało mu się uciec daleko, zdecydowanie daleko, aż w końcu nie upadł i nie stracił przytomności przez szok i utratę płynów. tego już nie pamiętał, wiedział natomiast, że gdy ocknął się, był już pod dachem, z powietrzem nie pachnącym dymem, a zapachem ziół.

łopian i jaskółka znalazły cię półżywą w trawie, powiedziano rucie, gdy ten desperacko próbował oczyścić się ich zapachu z futra. gdyby nie oni, to by cię już nie było.

fakt, że oboje nagle wrócili do jego życia ruta uznał karę za jego paskudny charakter. czuł się tak bezużyteczny, oddzielony od siebie i dłużny wobec drugiego kota, jak nigdy dotąd. ucichł i zdziczał, większość czasu spędzał wciśnięty w kąt i obserwując wnętrze stodoły, w której zielarz urządził legowisko dla siebie, chorych i rannych kątem oka. romaszka odwiedziła go kilka razy, raczej z poczucia obowiązku i z obawy stracenia twarzy przed towarzystwem, lecz pierwsze spotkanie rozpoczęło się tym, że ta parsknęła a nie mówiłam, że cię kiedyś szlag trafi, jak się będziesz tak zachowywać?. resztę ucinał wpół sam ruta, przepędzając ją od siebie. łopian i jaskółka przychodzili, gdy nie wzywały ich podróże, lecz ruta tego nie chciał. nie musiały go ratować, nie musiały go zmuszać do spłacenia długu za coś, czego nie chciał, nie musiały spędzać z nim czasu, gdy on przecież traktował je tak okropnie, nie musiały się przejmować tak beznadziejnym przypadkiem.

rekonwalescencja nie zdawała się polepszyć stanu ruty. gdy osiągnął dwadzieścia księżyców, jego łapa była wystarczająco sprawna, jego bok zaleczony, a nerwy uspokojone na tyle, żeby odejść z wioski na zawsze. miał dość.

w dolinie oka gór znalazł się przez splot najdrobniejszych przypadków, a pozostał w niej ze względu na nieubłagane mrozy i zmęczenie ciągłą wędrówką, która gnała go przez świat prawie pół obiegu pór. widok wsi wciąż napawa go niepokojem, tak samo jak wizja powrotu na stare śmieci, lecz pociesza się myślą o tym, że nie ma nic lepszego do stracenia.

mechanika

STATYSTYKI:
P: 3 | S: 23 | Z: 16 | Sz: 20 | O: 13 | HP: 140 | W: 100 | PD: 0/150

WIEDZA MEDYCZNA:
MP: 1 | 0/50 MPD

CECHY:
• Twarda skóra
• Króliczy słuch

UMIEJĘTNOŚCI:
• Skradanie się: 2 poziom
• Tropienie: 2 poziom
• Wspinaczka: 2 poziom



Skocz do: