IndeksIndeks  SzukajSzukaj  GrupyGrupy  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: 
Wprowadzenie
 :: Karty Postaci :: Samotnik
Zaćmione Słońce
Wto 10 Sie 2021, 21:50
Zaćmione Słońce
Zaćmione Słońce
Grupa : Samotnicy
Płeć : kotka
Księżyce : 68 księżyców [ marzec '24 ]
Matka : dzika róża [ npc ]
Ojciec : puszczykowy lot [ npc ]
Mistrz : mewi krzyk
Partner : -
Wygląd : długowłosa, wysoka, umięśniona i ogólnie rzecz biorąc wielka. ma nieco dziecięcy pyszczek. czarny złoty pręgowany klasycznie. złote prawe oko, lewego brak. przez grzbiet biegnie głęboka blizna; na prawej nodze również, ale ta jest nieco mniejsza.
Multikonta : szakal [ pnk ], baranek [ s ], rozgwieżdżona łapa [ kg ]
Autor avatara : ja!
Liczba postów : 604
Samotnik
https://starlight.forumpolish.com/t955-zacmienie


zaćmione słońce

samozwańcza wojowniczka na wygnaniu; do snu kładą ją ochłapy dumy, jakie blisko przy sobie trzyma



ranga
SAMOTNIK


grupa
SAMOTNICY


wiek
68 KSIĘŻYCÓW [MARZEC '24]


płeć
CISPŁCIOWA KOTKA


głos
LAUREN MAYBERRY (CHVRCHES)


orientacja
BISEKSUALNA


mistrz
MEWI KRZYK


PARTNER
BRAK (DAWNIEJ ZŁOTY OKOŃ)


mechanika
P: 5 | 255/400 PD
S: 36 | Z: 35 | SZ: 19 | O: 14
HP: 165 | W: 115
MP: 1 | 0/50 MPD

CECHY
• OSTRE PAZURY
• PSI WĘCH
• BRAK OKA
• WĄTŁE ZDROWIE

UMIEJĘTNOŚCI
• SKRADANIE SIĘ - 2, 23/30
• TROPIENIE - 2, 18/30
• WSPINACZKA - 2, 2/30


pod stopami zmarli marzą, by do nieba poszybować

Jej budowa pozostała bez zmian odkąd opuściła Klan Gromu - jest wysoka, duża, atletyczna i umięśniona, choć wiele z jej rzeźby zostaje przykryte długim i puchatym futrem, jakie pokrywa jej ciało. Miękka w dotyku i gęsta, jej sierść zapewnia doskonałą ochronę przed chłodem i mrozem, a także brudem, który praktycznie nigdy nie dociera do jej skóry, zatrzymany przez okrywę włosową Zaćmienia.
Jej barwa, zaś, jest przede wszystkim złocista i ciepła, trzymana niezależnie od warunków i dnia nieskazitelnie czystą. Na pysku, kryzie, brzuchu i łapach kolor przejaśnia się do jasnego kremu, jednak nie da się tego koloru nazwać bielą. Na jej ciele rysują się czarne, klasyczne pręgi, które - im bliżej rozjaśnionych miejsc - rudzieją, tworząc gładkie przejście brązem.
To, co bardzo rzuca się w oczy, gdy ma się do czynienia z kocicą, to jej brak lewego oka - pusty oczodół zdążył zmienić się w bliznę. Podobne ślady walki można zauważyć też na jej grzbiecie, wzdłuż którego ciągnie się duża, sezonowo pobolewająca ją blizna. Na prawym udzie znajduje się mniejsza rysa, ale każda z nich zadana przez dokładnie tego samego przeciwnika - puchacza.
Choć jej czaszkę nazwać można by było kanciastą, niespecjalnie widać to przy jej puchatych polikach i bokobodach. Co można zauważyć, jednak, to to, że rysy Zaćmienia zdają się pozostawać bardzo podobne odkąd była młodą terminatorką, dając jej dziecięcy wygląd. Oko, które jej pozostało, barwi się na złoty podobny do tego, jaki nosi na swoim futrze, zaś nos jest uroczo różowy. Jej poduszeczki jednak są czarne, nie pasujące do nozdrzy.

i za twoje kostki łapią, bo z zazdrości ciebie dławią

Zaćmienie to kocica dumna i stąpająca po ziemi twardo. Nie zawsze w ten sposób wygląda jej stan wewnętrzny, ale nie dałaby tego po sobie poznać - złocistą bardzo obchodzi, co uważają o niej inni, jak ocenią jej wizerunek, czy zobaczą w niej autorytet. Jej cele jednak zdają się być różne w zależności od tego, z kim ma do czynienia - tak samo sposób, w jaki wchodzi z nimi w interakcje. Z kotami lepszymi od niej - czy to rangą, czy jakimkolwiek stażem - bywa bardzo uprzejma, formalna, dyplomatyczna; nie daje niepożądanym emocjom wybrać góry. Z tymi równymi jej bywa z kolei niezręczna, gdy zmuszona do interakcji innej, niż ta związana z pracą. Zaćmienie tak naprawdę nigdy nie nauczyła się rozmawiać o sprawach zwykłych i przyziemnych, nie nauczyła się żartować czy spędzać czasu inaczej, niż pracując. Brak socjalizacji bardzo widać, gdy ma do czynienia z rówieśnikami, a nawet kotami od niej młodszymi. Jeśli przy rówieśnikach jest okropna, to przy kotach w wieku pośrednim - pewnym etapie buntu - jest absolutnie nieznośna. Woli, jak już, traktować koty jej równe jako rywali. Kotka ma swój sposób klasyfikacji kotów, na którym to wszystko bazuje, to znaczy - kto jest od niej wyższy, kto równy, kto niżej. To nieco dziwna, instynktowna rzecz - załapała ją, kategoryzując koty początkowo na te warte jej uwagi i niewarte.
Jest jedna grupa, przy której Zaćmienie jest jednak dość bezbronna, miła i wręcz nieprzypominająca siebie - kocięta i młodzi terminatorzy. Jest dla nich uprzejma, miła, pomocna; to nie tak, że wybaczy im wszystko, ale zdaje się mieć rozumienie tego, że są to koty nowe w świecie, niesplamione jeszcze chorą ambicją czy przymęczeniem, widzące świat niewinnie i o wiele prościej, niż Zaćmienie. Może, troszeczkę, im tego zazdrościła.
Zaćmienie bardzo łatwo wpada w stan złości, frustracji, urażenia czy zawstydzenia, choć z czasem zrobiła się lepsza w kontrolowaniu tego, jak wiele swoich emocji wypuszcza na wierzch. Jej ostry język w przeszłości skrzywdził niejednego kota - teraz używa go ostrożniej, do kotów, które na niego zasłużyły.
Zaćmienie ma dobre serce i dobre intencje - niegdyś zmieniała je w ambicje większa, niż była w stanie ugryźć. Zawsze jednak przede wszystkim ważniejszy od wizerunku ważniejszy był dla niej wynik - nie potrzebuje ona, by inni wiedzieli o jej dobrych czynach, by je wykonywać. …Nie znaczy to jednak, że nie lubi atencji i podziękowań. Lubi. Nawet bardzo. Lubi uwagę - zwyczajnie nie jest ona jej główną motywacją. Mimo bycia łasą na dobre słowa, Zaćmienie z trudnością przyjmuje komplementy i potrafi wręcz zdenerwować się na kota, który je powiedział.

ale ciebie nic nie trzyma, twoje stopy wiatr porywa

Zaćmienie na świat przyszła w Klanie Gromu razem z szóstką rodzeństwa: Sokół, Ważką, Pszczołą, Błękitkiem, Mamrotem i Paź. Jej matką została Dzika Róża, zaś "ojcem" - Puszczykowy Lot, ale… zostało jej od dzieciństwa wpojone, że ojca nie ma, a Dzika Róża kazała wojownikowi nie zbliżać się do siódemki kociąt. A potem Róża włożyła w siedem główek niechęć do Puszczyka.
Chociaż Zaćmienie zaczęła swoje życie dumna, z przytupem, to… niedługo po narodzinach zabrał ją kocięcy kaszel, który nie chciał z niej zejść przez prawie cztery księżyce! Dopiero, gdy zbliżała się do wieku pięciu księżyców, to jej zdrowie zaczęło się polepszać, a budująca się przez ten cały czas frustracja - że nie może poznawać świata, że nie może biegać, że nie może trenować i nie może udowadniać, jaką jest dobrą córką - zmieniła się w siłę do działania, bo od razu po wyjściu z lecznicy Zaćmienie zaczęła być wszędzie.

W końcu nadszedł jej wyczekany dzień - osiągnęła wraz z rodzeństwem wiek sześciu księżyców, w którym to zostali terminatorami. Zaćmienie, teraz Zaćmiona Łapa, miała być trenowana przez Rwący Strumień… jednakże do żadnego treningu nie doszło, bo niedługo po mianowaniu szylkretowa wojowniczka zaginęła jak kamień w wodę.
Gdy Klan Gromu zrozumiał, że ta nie wraca w najbliższym terminie, mistrzyni Zaćmionej Łapy została zmieniona na Mewi Krzyk, a ta mogła nareszcie zacząć swoją drogę - drogę na szczyt, miała nadzieję, gdyż Zaćmiona Łapa celowała na samą górę klanowej hierarchii, kierowana chęcią zaimponowania własnej matce.

W swoich wczesnych, terminatorskich księżycach, Zaćmiona Łapa nie miała przyjaciół - wszystkich dookoła siebie traktowała jako potencjalnych rywali, jako zagrożenie, a już szczególnie swoje rodzeństwo, z którym walczyła o uznanie rodzicielki. Szczególnie nie lubiła się z Sokolą Łapą, i choć później uraz nieco przycichł, dwie kotki nigdy tak naprawdę nie naprawiły swojej relacji, zamiast tego decydując się ignorować swoją egzystencję.
Znalazł się jednak jeden kot, z którym relację mogła nazwać przyjaźnią - Złota Łapa, którego poznała jako kocię. Kocur był ambitny, jak ona, ale rywalizacja z nim napawała ją pozytywnymi odczuciami - czuła, że jeśli jedno zostałoby przywódcą, drugie na pewno stałoby u jego boku jako zastępca. Zresztą, Złota Łapa trzymał w sobie pewien prestiż - jego ojciec, Mroźny Poranek, przez pewien czas był zastępcą Klanu Gromu. Gdy z tego tytułu zrezygnował, Złota Łapa znienawidził ojca, z czego zwierzył się Zaćmionej Łapie - a ta podzieliła jego opinię. Wtedy nie wiedziała, czym była iskierka, jaką czuła do Złotej Łapy - dopiero gdy ten zniknął, zniknął jak Rwący Strumień, opuścił Klan Gromu jak tchórz - dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak głupia była, zauroczając się w kimś takim.

Zamiast przetworzyć swoją stratę i krzywdę, ta rzuciła się w wir pracy i treningu, wyżywając złość na zwierzynie, którą łapała… a to, tak właściwie, jej się opłaciło, gdyż wkrótce po tym - w wieku 17 księżyców - złota została wojowniczką, zdobywając imię Zaćmionego Słońca. Wraz z nią mianowane zostało jej rodzeństwo, Sokole Skrzydło i Tęczowa Chmura, a także starszy terminator - Koźla Łapa, od tamtego dnia zwany Koźlorogim. Wtedy Zaćmienie nie wiedziała jeszcze, że ten jeden, czwarty terminator miał sprawić, że ta wychodziła z siebie ze złości i frustracji.
Wtedy miała inne problemy - jak, na przykład to, że Sokola Łapa, mimo zaczęcia treningu o wiele później niż ona sama z powodu choroby, zdołała ukończyć go w tym samym momencie, co ona. Że mimo tego, jak ciężko i szybko Zaćmienie pracowała, ta i tak osiągała jej cele z jedynie połową starań, jakie wkładała złota. Nienawidziła tego. Bała się; bała się, że Sokole Skrzydło ją prześcignie, że stanie się tą najlepszą córką, tą bardziej podobną do Dzikiej Róży, bo przecież Zaćmienie na zawsze miała być splamiona podobieństwem do kocura, którego nie zamierzała nazywać ojcem.

Wkrótce po swoim mianowaniu, a właściwie to dzień po czuwaniu, miała jednak doświadczyć charakteru Koźlorogiego. Gdy tropili tego samego bażanta, a Koźlorogi go spłoszył, ta z zadowoleniem złapała go i uznała za swoją zdobycz… lecz ten bezczelnie jej go wyrwał, na co ona zaareagowała nieudanym skoczeniem na kocura i powtórzeniem, do kogo należał bażant.
Koźlorogi odpowiedział żartem, może nawet flirtem - stwierdził, że “złość piękności szkodzi” i zasugerował, że “te kotki tylko chcą mordować”. Dla niego było to niewinne droczenie się, ale Zaćmienie, sztywna i nieprzyzwyczajona do żartowania, poczuła się urażona przez żarty, które przypominały jej o obrzydliwym seksizmie jej ojca, Puszczykowego Lota. Powiedziała mu, że był tak obrzydliwy, jak on, po czym odeszła z miejsca zdarzenia w złości.

Wkrótce nastapiło ich kolejne spotkanie - gdy Koźlorogi odpoczywał w Świetlikowym Zagajniku, przez który Zaćmienie przechodziła. Zadrwiła z niego, oskarżając o lenistwo i brak roboty do wykonania… na co ten odpowiedział jej, że może ona też powinna czasem siąść na dupie, to nie byłaby taka znerwicowana. Naturalnie, nie spodobało jej się to, lecz reagując złością jedynie udowodniłaby prawdziwość tych słów - temat zszedł więc na nowo mianowanego zastępcę, Nasięźrzałową Noc. Oboje nie byli zadowoleni z wyboru, jaki podjął Rozżarżona Gwiazda.

W międzyczasie Zaćmione Słońce otrzymała swojego pierwszego terminatora, wpółślepą Okopconą Łapę. Nie lubiła tego faktu - że dostała kogoś gorszego, kogoś wadliwego (niezwykle ironiczna opinia, biorąc pod uwagę dalsze losy wojowniczki… ), jednak zamierzała wytrenować ją na wojownika nawet lepszego, niż taki o wzroku w obu gałkach ocznych.

Gdy miała 20 księżyców, z klanu zniknął Puszczykowy Lot, a oficjalna wersja mówiła też o zwyczajnym wygnaniu kocura. Dla pewności, stworzony został skład patrolu, który miał wybrać się na wyprawę w jego poszukiwaniu - i przegonieniu lub wyeliminowaniu kocura. Początkowo, składał się on z Mewiego Krzyku, Cichego Poranka i, oczywiście, Sokolego Skrzydła, lecz Zaćmione Słońce dołączyła do niego, korzystając z tego, że liderem patrolu była jej mistrzyni. Wyprawa nie zdołała go znaleźć i uznano, że zniknął on z doliny na dobre.


Cała frustracja związana z Sokolim Skrzydłem również, w końcu, minęła - czarna kotka zachorowała, a jej terminatorka, Owcza Łapa, została oddana w łapy Zaćmienia. Po tym ferwor Sokolego Skrzydła nieco zmalał, a złota na powrót znalazła się na swoim wyimaginowanym podium.

Gdy ta miała 24 księżyce, miało dojść do ponownego spotkania z kotem, który w przeszłości doprowadził ją do pierwszych uczuć skrzywdzenia i złości - gdy kocica znalazła się na granicy z Gawrą, poczuła jego zapach. Zapach Złotej Łapy, którego najwyraźniej nie potrafiła zapomnieć.
Przez większość czasu jego nieobecności, Zaćmienie wyklinała kocura i nie chciała go już znać, uważając go za tchórza i zdrajcę… ale gdy podążyła za tropem jego zapachu i znalazła tam dokładnie tego, kogo się spodziewała, nie potrafiła dłużej chronić się płaszczem nienawiści. Kocica wciąż była cholernie samotna; gdy zniknął Złota Łapa, zniknął jej jedyny przyjaciel, a ta została sama, by żyć w ciągłym stresie i frustracji przez Sokole Skrzydło czy Koźlorogiego. Nie potrafiła go wygonić, kazać mu się wynieść, wyrzucić wszystkich tych brzydkich słów, jakie w sobie trzymała. To nie tak, że nie była na niego już zła - była. Ale chciała wiedzieć - chciała wiedzieć, czy ten był wciąż wart jej czasu.
Czy to dobrze, czy źle - nie wiedziała, ale Złota Łapa faktycznie wciąż miał miejsce w jej sercu. Zaproponowała mu, że zawoła przywódcę, by ten mógł zostać z powrotem przyjęty, a dodatkowo odbyła z nim bardziej personalną rozmowę, czując, jak wraca do niej ta sama iskra, co przed jego zaginięciem. Tłumaczyła się tym, że zwyczajnie działa w interesie Klanu Gromu, a ten miał potencjał na porządnego jego członka.
Nasięźrzałowa Noc przyjął Złota Łapę z powrotem do klanu, a jego mistrzynią została właśnie Zaćmione Słońce, z czego była zadowolona - może dlatego, że chciała wytrenować swojego pierwszego terminatora jak najszybciej. Może dlatego, że mogła spędzić więcej czasu z kocurem, z którym od czasów terminatorstwa planowała swoją przyszłość.

Pewnego dnia wracała do obozu z kuropatwą.
Niedaleko niej zaś czaił się wąż, którego zauważył nie kto inny, jak… Koźlorogi. Kocur wyskoczył, by zabić przeciwnika i, jego zdaniem, zrobić Zaćmieniu przysługę; nazwał ją też wtedy skrótowo - “Zaćm”.
Po pierwsze, ta zauważyła węża i miała się z nim rozprawić. Po drugie, nigdy nie dała mu pozwolenia na zwracanie się do niej w ten sposób. Po trzecie, nie potrzebowała jego pomocy, która dla niej była zwykłą ujmą na dumie i honorze. Ten oburzył się, nie słysząc od niej żadnego podziękowania - ona nie zamierzała dać go za coś, o co nie prosiła, czego swoim zdaniem nie potrzebowała. Powiedziała mu, że nie była jakimś nieporadnym kociakiem w tarapatach, czując, że najwyraźniej tak ją traktował. Próbowała przy tym sobie pójść, lecz została uderzona… zabitym wężem; uznała to za piekielnie niedojrzałe. Po krótkiej wymianie zdań, równie nieprzyjemnej, co poprzednie, w końcu mogła odejść…

…I po raz czwarty została ukarana interakcją z Koźlorogim, który tym razem zaczepił ją w obozie, by poinformować o tym, że zostali razem dobrani na patrol w zastępstwo Ślimaczego Śladu. Rozmowa prędko przeistoczyła się w kłótnię czy docinki, a ten spytał, co takiego zrobił, by zasłużyć sobie na pogardę Zaćmionego Słońca… na co ona zacytowała każdy obrzydliwy jej zdaniem tekst, jaki od niego usłyszała, jak i zauważyła, że ten nie potrafi uszanować jej granic i tego, że zwyczajnie nie chce mieć z nim do czynienia. Ponownie nie mogli znaleźć porozumienia; Zaćmienie była zbyt dumna i sztywna, by zrozumieć poglądy i poczucie humoru Koźlorogiego. Kocur próbował się z nią pogodzić, zaproponował zakład o to, kto upoluje więcej zwierzyny… i choć dawna Zaćmienie zgodziłaby się, biorąc to jako sposób na udowodnienie swojej wyższości, w tym momencie znaczyło to dla niej nic; odmówiła. Zamierzała traktować Koźlorogiego jak mały paproszek, jak powietrze.

Jej życie miało stosownie się odmienić, gdy ta miała księżyców 27 - wtedy bowiem wybrała się na pamiętne polowanie w Świetlikowym Zagajniku. Tam, napotykając się na puchacza, w przypływie pewności siebie postanowiła go… upolować. Taki duży ptak to wiele mięsa, a do tego pozbyłaby się drapieżnika z ich terenów.
Przeliczyła się jednak pod względem swoich umiejętności. Co prawda zdążyła poharatać mu szyję, ale puchacz bardzo szybko wydziobał jej lewe oko, na zawsze pozbawiając jej połowy jej zmysłu wzroku…i, naturalnie, nie skończyło się tylko na tym.
Zaćmienie była sobą obrzydzona, ale zaczęła uciekać. Po raz pierwszy w życiu czuła się przerażona, pozostawiając swoją dumę w tyle, kierowana instynktem przetrwania. Ten jednak ruszył w pogoń, atakując ją po raz drugi i porządnie rozrywając skórę na jej grzbiecie, co jedynie pogłębiło jej panikę i osłabiło; obie rany okropnie krwawiły.
Na pomoc cudem przybyły dwa koty, z którymi została wojowniczką - Tęczowa Chmura i, ku jej późniejszemu niezadowoleniu, Koźlorogi, którzy próbowali odciągnąć uwagę ptaszyska od rannej. Nie udało się to od razu, a ten zdążył zasadzić jej ostatnią ranę na prawym udzie, choć zdecydowanie mniej poważną, niż poprzednie. Zaćmienie szybko odpływała; traciła przytomność, jak bardzo by tego nie chciała.
Nie była jedyną, która zapłaciła karę za swoję czyny - kolejną ofiarą miała zostać jej siostra, Tęczowa Chmura, która od puchacza otrzymała ranę podobną do tej na grzbiecie Zaćmienia. Niebieska kocica zdołała zatamować mchem rany złotej, ale teraz sama potrzebowała pomocy… i, na ich szczęście, przybyła Owcze Runo, która akurat była w okolicy. Cudem życie Zaćmienia zostało uratowane, gdy medyczka i Tęczowa Chmura niosły ją nieprzytomną do obozu, zaś Koźlorogi został w tyle, by wykończyć drapieżnego ptaka.


Zarówno ona, jak i Tęcza przeżyły - czy to przez litość Gwiezdnych, czy umiejętności Owcze Runo. Czy Zaćmienie się cieszyła? …Nie do końca.
Frustrowało ją to; to, że musiała być przez kogoś uratowana, że potrzebowała pomocy. Myślała o tym, że wolałaby wtedy umrzeć ze świadomością, że walczyła do końca… ale nie dość, że sama sprowokowała puchacza, to i też zaczęła uciekać w momencie, gdy zadziała się najmniejsza nieprzyjemność. Brak oka, to znaczy; wplątała się w tą walkę sama i nawet nie dała rady jej honorowo zakończyć. Czuła się najzwyczajniej w świecie żałośnie. I o ile nienawiści do Koźlorogiego była pewna, tak z Tęczową Chmurą pojawiały się wątpliwości, których nie chciałaby mieć - bo w końcu tak łatwym byłoby zwyczajnie zlanie siostry, jak miała to w zwyczaju wcześniej… ale już wcześniej zaczęła mieć wątpliwości - przez to, że ta wykazała chęć bycia matką, a nie wojowniczką, co skreślało ją z listy rywali Zaćmienia, a ten incydent jedynie skomplikował to bardziej.
Uważała Tęczową Chmurę za słabą, zgadzało się, więc uratowanie przez nią powinno być jeszcze większą ujmą na honorze, niż to Koźlorogiego, ale takie uczucie nie pojawiało się. I właśnie to martwiło Zaćmione Słońce; chciała być zła na Tęczę, naprawdę chciała, ale gdy w jej głowie mieszał się cały ten dylemat związany z jej chęciami bycia matką i tym, że właściwie nigdy nie zrobiła jej nic złego, to miała wrażenie, że czuje siostry jakąś… sympatię. I żal; żal do siebie?
Księżyce spędzone w lecznicy dały jej czas na przemyślenia. Nienawidziła bezczynności, do której była zmuszona, ale wszystko to jakby… uświadomiło ją, jak łatwo mogłaby stracić wszystko, na co harowała. Zaćmienie spokorniała, może nieco zmądrzała. Nikomu, jednak, nie zwierzyła się już z tego, że tak naprawdę to ona sama zaatakowała puchacza, wstydząc się swojej głupoty.
Sytuacja też poprawiła relację między nią, a Tęczową Chmurą; Zaćmienie zdołała przeprosić siostrę za to, jak traktowała ją wcześniej. Tak naprawdę nie znała jej wcześniej prawie wcale. Odbyły w lecznicy rozmowę na temat decyzji Tęczy o zostaniu matką i o ich relacji.
Nie obyło się też bez interakcji z Koźlorogim, który bez szwanku wyszedł z walki z puchaczem. Nie chciała rzecz jasna mieć z nim żadnych rozmów, ale niekoniecznie była w stanie odejść, gdy leżała wpółprzytomna na legowisku w lecznicy. Koźlorogim… który wówczas ją przeprosił. Przeprosił za wszystkie rzeczy, jakimi nadepnął jej na odcisk, wyznał, że właściwie to podziwia ją i uważa za wojowniczkę lepszą od jego samego. Wzorem do naśladowania.
Szkoda tylko, że wybrał na to ten moment - dla Zaćmienia jego przeprosiny były jak pośrednia obelga. Uważała, że mówienie jej tego wszystkiego nie ma sensu, gdy jest słaba, gdy straciła oko, gdy już nigdy nie dorówna mu pod względem sprawności - a najwyżej tak sądziła. Wewnętrznie, gdzieś głęboko w środku, może i przyjęła te przeprosiny i wzięła je do serca, ale nie potrafiła tego wyznać na zewnątrz.
Złota Łapa również spędzał z nią czas w lecznicy - chyba więcej, niż jakikolwiek inny kot. Czuła się nieco okropnie, pokazując się w tym stanie przed kotem, którego uważała za najważniejszego w swoim życiu, ale ten dawał jej poczucie komfortu.

Treningi Owczego Runa i Złotej Łapy, za które była odpowiedzialna, po części zostały dokończone w lecznicy, przynajmniej jeśli chodziło o teoretyczną ich stronę. Najszybciej, jak mogła wyszła z lecznicy, gdy jej rany zmieniły się w blizny, lecz ból miał sezonowo o sobie przypominać, gdy pogoda była niekorzystna, czy gdy Zaćmienie przeforsowała swoje ciało. Wraz z jej wykurowaniem zlało się… zaginięcie Nasięźrzałowej Nocy, ich zastępcy, co oczywiście sprawiło, że ta chodziła jak na szpilkach.
Niespecjalnie obchodził ją los Nasięźrzałowej Nocy, rzecz jasna, ale jak najbardziej obchodził ją stołek zastępcy, o który rywalizować mogła chyba tylko z jednym kotem - Koźlorogim. Wytrenowała już Owcze Runo, która swoje imię uzyskała wcześniej, na ceremonii zostania medykiem; była potencjalnym kandydatem. Gdyby to point miał zdobyć tą posadę, chyba nie wytrzymałaby ze złości, żalu i frustracji - nie dość, że musiała być przez niego ratowana, to teraz on miałby zdobyć posadę, która była jej marzeniem od kocięcia. Jej ambicje były podyktowane w pewnym stopniu chęcią przypodobania się Dzikiej Róży, ale w pewnym momencie przestały być tak płytkie - teraz, Zaćmienie szczerze chciała zajmować się rozwojem Klanu Gromu, móc być odpowiedzialna za jego losy. Był to, w końcu, jej dom - nieważne jak wiele kotów w nim nazywała swoimi wrogami.

W wieku 30 księżyców, Zaćmione Słońce została zastępcą.
Była rzecz jasna wniebowzięta, zadowolona i dumna z siebie… i wdzięczna, że ów pozycja nie przypadła jej nemezis. Przyzwyczajenie się do nowych obowiązków nie było dla niej szczególnie trudne - już wcześniej czuła się odpowiedzialna za dbanie i myślenie o klanie, może jako pewien trening (dosłownie robiła minimodding). W międzyczasie zdołała skończyć trening Złotej Łapy, który od tamtej pory miał być znany jako Złoty Okoń.

Gdy ta miała 34 księżyców, nastąpił ważny krok w jej życiu - przypadkowa rozmowa ze Złotym Okoniem, który znalazł ją, gdy odpoczywała na klanowych terenach niedaleko Małego Oka. Początkowo na jego widok chciała wracać, w lekkiej paranoi, że nie powinna teraz tak leżeć, a zamiast tego dbać o klan, jednak kocur, z którym w ciągu ostatnich księżyców pogłębiła relację, nalegał, by zostali i po prostu spędzili razem czas. Zaczęła temat, który ją gryzł - to, że Okoń na ceremonii siedział z Koźlorogim, którego tak bardzo nie znosiła. Ten wyjaśnił, że po prostu się z nim przyjaźni… ale Zaćmienie nie potrafiła tego zaakceptować. Niezadowolona stwierdziła, że nie powinien z nim rozmawiać, że ta relacja tylko wszystko zepsuje… po czym w chwili lekkiej wrażliwości poprosiła go, już ciszej, żeby z nim nie rozmawiał.
Choć lekko skonfliktowany, Złoty Okoń się zgodził, relację ze złotą kocicą stawiając wyżej; postawił jej jednak warunek, by przestała się przepracowywać dla klanu. Czy spodobało się to Zaćmieniu? Niekoniecznie, ale zgodziła się i podziękowała kocurowi za uszanowanie jej prośby.
Temat zszedł z Koźlorogiego na to, ile czasu ma Zaćmienie - i jak go spędza, a Złoty Okoń wyznał jej, że wolałby spędzać go więcej z nią i spytał o coś, co siedziało w tyłach ich głów od dłuższego czasu: czy zostanie jego partnerką.
Podświadomie, Zaćmienie wiedziała od samego początku.
Od samego początku, czyli od ich pierwszego spotkania w kociarni. Nieco głupie, nie? Miała cztery czy pięć księżyców, ale słysząc mądre słowa i opinie kocurka, wiedząc, że jest synem ówczesnego zastępcy… wiedziała. To będzie jej kot. Był wtedy idealny. Na pewno lepszy, niż Puszczykowy Lot, o którym nasłuchała się od mamy. Był jedynym dobrym ogniwem, jedynym kotem, który mógł jej dorównać i jednocześnie nie wprawiać w stres, jak pewna czarnofutra idiotka.
Potem było tylko lepiej – byli terminatorami, trenowali ze sobą, rozmawiali o wszelkich problemach…  jak Mroźny Poranek, który odszedł z stanowiska zastępcy i przyniósł jedynie wstyd swojej rodzinie, niczego winnym kociętom. I wtedy wiedziała, że Okoń dowiedzie, że jest lepszy, niż jego ojciec.
A potem Okoń znikł. Nie było go, gdy Zaćmienie przeżywała jedne z najgorszych księżyców swojego życia, nie było go, by zwierzyć się z płonącej nienawiści do Sokolego Skrzydła, nie było go, gdy zostawała wojowniczką wraz z dwoma najbardziej znienawidzonymi przez nią kotami, nie było go, gdy Koźlorogi zasiewał pierwsze ziarna nienawiści w jego stronę.
Była pewna, że go nienawidzi. Że ją… zdradził, zdradził Klan Gromu, był słaby i fakt, że zaginął lub umarł był jasnym znakiem, że nie nadawał się do tego klanu, mimo całej tej wiary Zaćmienia. Mówiła sobie: jeżeli kiedykolwiek go spotka, nie wybaczy. Przepierze mu ryj własnymi łapami i sprawi, że ostro pożałuję swoich akcji.
A potem go spotkała.
I nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, kompletnie roztapiając się na widok kota, który mógł być jej bliski; w końcu wtedy… wtedy była prawdopodobnie najsamotniejszym kotem w Klanie Gromu. I być może, gdyby nie jego powrót, to nigdy nie wyszłaby ze spirali pracy, nienawiści i frustracji.
Może niektóre rzeczy powinna była przejść samemu. Dojrzeć. Może dlatego los chciał, by straciła swoją opokę na ten moment.

Partner. Partnerka. Obawiała się nawet myśleć o nich w takich kategoriach, bo przecież gdyby ten tego nie odwzajemniał, wyszłaby na największą naiwną i kochliwą idiotkę – nie odpowiedzialną i mądrą zastępczyni. Inicjatywa wychodząca od niego była jak największa ulga i jednocześnie… potwierdzenie. Teraz chyba już nie mogła wątpić, że ją lubił, prawda? Lubił… kochał? Czym właściwie było partnerstwo – stanem? Manifestacją uczuć? Symbolem więzi? Dzika Róża i Puszczykowy Lot byli partnerami, ale między nimi nie było ani krzty miłości. Między Zaćmieniem a Okoniem… była pewna admiracja. Sympatia. Zaufanie? Kocur był jej pierwszym, kocięcym zauroczeniem… była w tym pewna magia. Chciała z nim być. Gdyby było inaczej… miałaby wrażenie, jak gdyby coś poszło nie tak w idealnym scenariuszu, jaki sobie zapisała.

Naturalnie, zgodziła się.


Przez kolejne 14 księżyców w jej życiu działo się raczej niewiele, co wymagałoby dokładniejszego opisu - żyła, trenowała kolejnych terminatorów, wykonywała swoje obowiązki jako zastępca. Gdzieś w tym okresie doszło do sytuacji, w której zmuszona była przekroczyć granice Klanu Wichru z powodu Lwiej Łapy, terminatorki Rozżarzonej Gwiazdy, która ją przekroczyła i została zaatakowana z ów powodu przez jednego z wichrowych wojowników, co miało potem przysporzyć jej nieco problemów. Wszystko miało się poza tym dobrze, również w jej życiu osobistym, ze Złotym Okoniem myśleli o kociętach, a Dzika Róża i Roztrzaskana Tafla niespodziewanie zbliżyły się do siebie jako partnerki i przyjęły grupkę znajd, przez co Zaćmienie zdobyła nowe rodzeństwo - tym razem mogła spokojnie pomagać im i kierować w życiu, zamiast widzieć w nich rywalizację.

Do czasu; gdy Zaćmienie miała 48 księżyców, Złoty Okoń znów zniknął.
Tak, znów.
Naprawdę nie sądziła, że będzie musiała teraz powtarzać ten sam scenariusz, który tak zachwiał nią za terminatora; a jednak! Po trzech czy czterech wschodach słońca jego zupełnej nieobecności w głowie Zaćmienia pojawiła się lampka, a z każdym kolejnym dniem świeciła ona coraz to jaśniej. I chyba najbardziej zawodzące było to, że… nie była szczególnie zdziwiona. Czuła się obrzydliwie, mieszcząc takie myśli w swojej głowie, ale, uch - nawet nie próbowała się okłamywać, wmówić sobie, że było inaczej, że coś mu się stało, że niedługo wróci, jego zniknięcie było dla niej cholernie, odrażająco przewidywalne, ale choć nie targał nią element niespodzianki, nie znaczyło to, że była spokojna.
Była zła.
Kontrolowanie złości i ukrywanie jej szło jej dziś o wiele lepiej, niż gdy nazywała się Zaćmiona Łapa i odkryła, że jej kolega, z którym liczyła na coś więcej, stchórzył i uciekł sobie z klanu, by wieść samotnicze życie. Nie uciekła z obozu i nie maltretowała pazurami drzew ani Gwiezdnemu Klanu winnej zwierzyny. Mówiła sobie więc, że to dobrze - dobrze, że nie robi z siebie wściekłego zwierzęcia, jak mogło to mieć miejsce w przeszłości… niestety umknęło jej oczom, że patrole wydawała losowo i tak, jak gdyby chciała zabić spojrzeniem koty, które o nich informowała, że zupełnym przypadkiem z jej głosu wyrywały się warknięcia, że częściej niż kiedykolwiek nalegała na bycie samą, że polując zaciskała zęby na szyjach piszczków, jakoby wyobrażając sobie, że owa szyja należy do Złotego Okonia.
Dlaczego, jednocześnie, czuła ulgę, jakby chciała, żeby do tego w końcu doszło? Czy mimo jej szczerych chęci i starań, by stać się lepszym kotem, takim, który nie ocieka jadem i zawiścią, wciąż jedynie udawała? Czy motylki w brzuchu, ciepłe poliki i wyznania miłości były ostatecznie niczym zarówno dla niego, jak i niej… ? Chciała płakać. Szczerze, chciała płakać, gdy kładła się na legowisko i próbowała zasnąć przez kolejne setki uderzeń serca; żadnym zaskoczeniem jednak było to, że nie mogła. Stado śpiących wojowników było jednym problemem, ale nawet sama, nieobserwowana, nie potrafiła sprawić, by jakiekolwiek łzy płynęły po jej policzkach. Jej największym osiągnięciem było uczucie swędzenia w oczodołach, ale nieważne jak mocno ściskała powieki i myślała o tym, jak bardzo nienawidzi Złotego Okonia, nienawidzi siebie, nienawidzi Klanu Gromu, nienawidzi wszystkiego, jedynie, na co miała ochotę, to rozerwanie swojego legowiska na strzępy, a nie płakanie. Może to i lepiej - pokazywanie słabości nigdy nie było czymś, co chciała robić.

Od tamtej pory przyszło zaczęło iść jakby… gorzej.
Ostatecznie nauczyła się jakoś żyć bez kocura, zamiast tego koncentrując się chociażby na swoim młodszym rodzeństwie, chyba najbardziej Tygrysicy, która sprawiała nieco problemów, ale była całkiem urocza; w pewnym momencie została nawet jej mistrzynią po tym, jak ta była niezadowolona z poprzedniego mistrza, Konwaliowego Snu. Żyła, ale czuła w sobie pewną rosnącą frustrację, pewnie wypalenie - nie pomagało to, że w pewnym momencie Rozżarzona Gwiazda zawołał ją do siebie, by porozmawiać… i oskarżyć ją o bycie złym zastępcą - nie dlatego, że nie wykonywała sumiennie obowiązków, a dlatego, że miała czelność mieć życie prywatne i zakazać równie prywatnie, jako ona, Zaćmione Słońce, a nie zastępca, Złotemu Okoniowi kontaktu z Koźlorogim - bo najwyżej w ten sposób naskarżył to komuś point. Została też obwiniona o przekroczenie wichrowej granicy; szkoda jedynie, że gdyby tego nie zrobiła, to jedna z ich terminatorek zostałaby ranna ciężej, niż już i tak zdołała zostać.

Zaćmione Słońce przestawała czuć się dobrze; przestawało jej zależeć, stan tak odmienny od palącej pasji i złości, jaką czuła całe życie. Nie mogła dłużej wytrzymać przebywania w klanie, wydawania patroli kotom, gdy miała ochotę rzucić im obelgą w twarz, nie potrafiła dłużej dawać z siebie wszystkiego wiedząc, że zamiast być docenianą, jest oskarżana o brak kompetencji z głupich powodów, bo najwyraźniej ktoś jej nie lubił.

Zaćmione Słońce pewnej nocy, w wieku 58 księżyców, opuściła ziemie Klanu Gromu.

Po pierwsze… potrzebowała przerwy. To nie był wybór łatwy, w końcu jej zniknięcie oznaczało wyzbycie się również rangi zastępcy, o którą tak ciężko walczyła. Kto mógł zostać kolejnym zastępcą? Kozioł? Konwalia? Obie z tych opcji brzmiały dla niej źle, ale w obu przypadkach wiedziała, że klan nie upadnie - i to dawało jej choć trochę spokoju ducha. Może nie zostawiała gromiaków w idealnych łapach, ale były to łapy akceptowalne.

Po drugie - jej wyprawa miała charakter poszukiwań. Pierwszym jej celem miał być Złoty Okoń - tym razem nie zamierzała dawać mu więcej szans, nie, ale chciała wiedzieć. Wiedzieć dlaczego zniknął, gdzie leży według niego ich relacja… i tym razem zamierzała faktycznie przetrzepać mu mordę. Zasługiwał na karę - na sprawiedliwość, jaką ustanawiała swoimi pazurami Zaćmione Słońce.
Ale był też drugi cel. Stricte w celu pozbycia się kogoś - pozbawienia go życia. Tym kimś miał być Puszczykowy Lot, jej ojciec.

Wyruszyła na północ od doliny. Życie samotnika - choć wolała nazywać się po prostu dawną wojowniczką Klanu Gromu - było dziwne; rano nie musiała dla nikogo zapolować, nikomu nie polecić patrolu, nie było kociarni do sprawdzenia ani terminatorów, którym miałaby kazać wymienić mech. Czy tęskniła? Trochę. Wszystkie te głupie klanowe rzeczy były jej życiem od zawsze, a tu… nie było klanu. Nie było kodeksu. Były koty, które napotykała po drodze, które nigdy nie słyszały o czymś takim, jak klan, jak Gwiezdni… i choć ta dzieliła z nimi rasę, byli oni dla niej niczym inny gatunek, coś z innego świata.
Nawet, gdy widzieli, czym są klany, jej tytuł dawnej zastępczyni nie robił na nich żadnego wrażenia. Nie chciała tego po sobie pokazywać, ale ten fakt absolutnie niszczył i rujnował ją w środku. Czuła się zła - nie po to pracowała całe życie, by teraz nic nie znaczyć… a z drugiej strony czuła się smutna. Że… coś nieistotnego dla kotów znaczyło dla niej tak wiele, że dała sobie tak cierpieć, żyć w wiecznym stresie, ale im dalej szła, tym mniej imponowało to innym, a w porównaniu do wielkiego świata, było to rzeczywiście… niczym. Nazwą. Rangą. Obowiązkiem. Samotnik nie wie, czym jest klan i czym jest zastępca - a jednak może żyć szczęśliwie. A jednak może być inteligentny i uprzejmy. Zaćmienie widziała samotników jako koty barbarzyńskie i bezmózgie, ale jej pogląd prędko się zmienił, gdy sama została jednym z nich.

Przede wszystkim, napotykając na rozmowne koty, pytała się ich o informacje na temat dwóch kocurów, opisując początkowo ich wygląd (nie znosiła tego, jak dobrze była w stanie opisać ten Okonia), a potem dodając imiona, jeśli ci komukolwiek się nimi przedstawili. Niektórzy faktycznie widzieli takie koty, choć bez pewności, że to oni; za niektóre informacje płaciła zwierzyną czy zabijaniem pomniejszych drapieżników, na szczęście nie dodając sobie w ten sposób już blizn do kolekcji.
Z przykrością musiała jednak przyznać, że ostatecznie… jej poszukiwania były bezowocne. Czasem znajdywała po prostu koty rażąco podobne do jej ojca i dawnego partnera; czasem trop, którym szła, zupełnie się urywał. Po sześciu księżycach doszła do wniosku, że… raczej ich nie znajdzie, tyle. Była tym zaskakująco mniej zawiedziona, niż sądziła, że będzie - może ta mała wyprawa była tylko pretekstem. Pretekstem, by mieć chwilę spokoju, odpoczynku, odmiany od tego, czym żyła przedtem, od kotów, jakie znała. Nigdy nie uważała się za kota ciekawego świata… i być może nieco teraz żałowała?

Ruszyła się jeszcze trochę, jeszcze dalej; nie była pewna, czy wciąż idzie po swoją zemstę, czy zwyczajnie chce zobaczyć więcej. Tutaj rzeczy nabrały nieco ciekawszych obrotów - Zaćmienie napotkała się bowiem na gospodarstwo dwunogów, a dokładniej, stodołę, którą normalnie obeszłaby bez większego namysłu… ale znała zapach, który się koło niej roztaczał. Ledwo, ale znała - Zaćmienie zawsze miała doskonały węch i pamięć do zapachów.
Ciekawość wygrała. Zajrzała do stodoły przez uchylone drzwi, by momentalnie podskoczyć na widok tego, co tam zastała. Jedną sprawą było, że zobaczyła tam po raz pierwszy z bliska krowę, ale to nie to tak ją zaskoczyło - był to leżący nieopodal bydła nie kto inny, jak… Nasięźrzałowa Noc, jej poprzednik?
Zamrugała. On też zamrugał. Wymienili najdziwniejsze, najbardziej niezręczne “cześć” w ich życiach.

Zbliżała się noc; Zaćmione Słońce postanowiła spędzić ją w dwunożnej stodole, co zaproponował jej rudy point. Nadal ciężko jej było sobie to uzmysłowić; że znalazła gromiaka tak daleko, tak losowo, tak… zwyczajnie. Okazało się, że po odejściu z klanu Nasięźrzałowa Noc osiedlił się tutaj, znajdując życiowe spełnienie na farmie wśród bydła, gdzie poznał także swojego partnera. Tak jak ona - po prostu… porzucił tą wielką szansę, jaką mu zaserwowano.

Choć stodoła, jej ciepło i siano było prawdopodobnie najbardziej komfortowym sposobem spania, jakiego było jej dane doświadczyć, tej nocy nie mogła spać. Myślami wracała do Klanu Gromu. Często tak było, tak właściwie. Nigdy odchodząc nie pomyślała, co dalej - czy… czy będzie samotniczką już do końca swojego życia, to jest. Lubiła ilość rzeczy, jakich mogła się dowiedzieć, różnorodność kotów, jakie mogła poznać, lecz… Zaćmione Słońce była wojowniczką. Miała serce wojownika, nigdy nie wyzbyła się swojego wojowniczego imienia, przedstawiając się nim mimo dziwnych spojrzeń, jakie niekiedy otrzymywała. Zaćmione Słońce została stworzona do życia w tym… w tym systemie, można by rzec. Czy Gwiezdni, jej przodkowie, patrzyli teraz na nią? Czy uważali jej poczynania za złe? Za brak lojalności? Złota nie chciała porzucać swojego klanu; ale chciała przestać czuć… to. To palące, duszące uczucie presji, z którym żyła od urodzenia, do którego przyzwyczaiła się tak dobrze, że nie zauważyła jego egzystencji i tego, jak ograniczało ją, dopóki się go nie pozbyła. Czy tak czuli się wszyscy szarzy wojownicy Klanu Gromu, ci bez wielkich ambicji, ci, którzy po prostu chcieli żyć spokojnie?
Czy Zaćmione Słońce w ogóle potrafiła żyć w ten sposób, cały czas przekonana o swojej niezwykłości?

Jej bezsenność zauważył Nasięźrzałowa Noc. Choć nadal była między nimi pewna niezręczność, wyszli na krótki spacer - popatrzeć na gwiazdy, i porozmawiać.
Złota wiedziała, że zapewne nie zobaczy więcej kocura. W chwili słabości postanowiła więc zwierzyć mu się z uczuć, jakie zasiedlały jej głowę, przemyśleń, które nie pozwalały jej spać. Nasięźrzałowa Noc w końcu wiedział… wiedział, jak to jest, podejrzewała. Też był zastępcą. Też odszedł. Czuła się okropnie, dzieląc się z kimkolwiek tym, co miała w głowie, a co nie było kwestią formalną… ale jednocześnie dobrze, jakby choć połowa tego ciężaru została uniesiona.
Dowiedziała się, że Nasięźrzał tak naprawdę nigdy nie chciał być zastępcą. Że ciężar tych obowiązków był dla niego czymś niepożądanym właściwie od początku, w przeciwieństwie do Zaćmienia, która tych odczuć nabrała z czasem. Że nie ma nic złego w byciu - po prostu byciu. Powiedział jej, że jeśli chce, może próbować wrócić do Klanu Gromu, że może nawet znów myśleć o byciu zastępcą, jeśli uważa, że tak spełni się w życiu, że jej tego brakuje - ale nie powinna bazować na tym swojej wartości. Że to nie musi być jej jedyny cel, jedyny napęd, że bazowanie życia na tych w większej perspektywie rangach i nazwach prowadzi do tego, czego doświadczyła - zwykłego wypalenia.
Miała 64 księżyce na karku - Nasięźrzał jeszcze więcej. Gdyby była młodsza, wyśmiałaby go, uznała za kota, któremu nie wyszło w życiu i leniwie postanowił nie mieć w nim żadnych ambicji, by nie zawieść się na własnej słabości. Teraz… teraz te słowa miały jednak dla niej sens, jak bardzo nie chciałaby tego przyznać.
To była dla niej dziwna interakcja, lecz przede wszystkim chyba potrzebna. To nie tak, że nie zdążyła dojść do podobnych wniosków wcześniej, ale usłyszenie ich od kogoś innego było jak potwierdzenie, którego szukała.

Dalszą część nocy przespała już lepiej - a chłodnym porankiem Pory Opadających Liści ruszyła ona tam, skąd przybyła.
Zdecydowała się na powrót do Klanu Gromu; jeśli, rzecz jasna, przyjmą ją z powrotem po wszystkich oskarżeniach. Nie miała jednak wątpliwości, że tak długo, jak rudy kocur był przywódcą, każdy poprzedni członek miał otwartą furtkę z powrotem. Rozżarzona Gwiazda był miękki; oczywiście, to nie tak, że powinni im odmawiać, jednak niekiedy uważała, że przydałoby się więcej jakiejkolwiek nieufności w stosunku do takiego kota, szczególnie, jeśli poprzednio nie był najpilniejszym wojownikiem czy terminatorem.
Wątpiła, by kiedykolwiek było dane jej odzyskać swój dawny tron; czy była zła? Może jeszcze troszkę. Kpiła wręcz z samej siebie, wciąż samolubnie wyobrażając sobie siebie na szczycie klanowej hierarchii, z dziewięcioma życiami i gwiazdą na końcu; chyba bardziej by pokazać, że była lepsza od poprzednika, niż z faktycznej wielkiej ambicji. Przede wszystkim chciała spróbować żyć… spokojniej? Nie sądziła, że było to w pełni możliwe, ale przeżywała drugą połowę swojego życia. Może lepiej byłoby po prostu pozostać na laurach, być dobrym członkiem Klanu Gromu i zadowalać się tak, jak niegdyś tym, że polowała i dbała o koty w nim, zamiast martwić się rangą i tytułem.

Zdawało się, jednak, że podróż w drugą stronę, choć krótsza, miała być bardziej obfita w wydarzenia. Zaczęło się od srebrzysto-kremowego kształtu gdzieś w lesie nieopodal, gdy spadł już śnieg - około księżyca po tym, jak opuściła stodołę. Może i nie czuła znajomego jej zapachu, ale Zaćmione Słońce nie mogłaby spać, gdyby minęła kota, który mógł być Złotym Okoniem i po prostu go zignorowała.
Jak każdy normalny kot, postanowiła owego osobnika śledzić z ukrycia, zamiast po prostu podejść. Nienajlepsze pierwsze wrażenie dla kota, który ku jej nieszczęściu dość prędko ją zauważył i skonfrontował… i nie był Złotym Okoniem - był mniejszy, mniej masywny, o nieco delikatniejszych rysach, a do tego z naderwanym uchem - co również było cechą Okonia, ale ten miał je po innej stronie. Oczywiście, pamiętała. Spytał się wyraźnie zdezorientowany, co takiego Zaćmienie robi - a ta, nieco zawstydzona nie zamierzała jednak kłamać i wyjaśniła kocurowi tok jej rozumowania (coś w rodzaju ‘hej, myślałam że jesteś moim byłym chłopakiem którego chcę zabić, ale jednak nie, więc możesz spać spokojnie!’). Nie chcąc kończyć konwersacji w dziwnym momencie, spytała się jeszcze o Puszczykowy Lot… i dowiedziała się, że faktycznie, ten widział, jak kot podobny do niej samej szedł w dokładnie tym samym kierunku, co ona - do Doliny Oka Gór.
Nie była tą informacją zadowolona, lecz podziękowała samotnikowi (w głowie przeklinając go za wyglądanie jak potomek Złotego Okonia) i wyruszyła dalej, mając nadzieję, że już nigdy więcej nie spotka tego gościa. Nie był okropnym kotem, po prostu naprawdę nie chciała, by fakt pomylenia go ze Złotym Okoniem miał nawiedzać ją do końca życia.

Co jej ojciec miał na celu, wracając na ich tereny? Może to nadinterpretowała. Może to nawet nie był on, a jak to był on, to może szedł po prostu w tym samym kierunku, ale miał zatrzymać się gdzie indziej. To nie tak, że był faktycznym zagrożeniem dla Klanu Gromu; po prostu nie chciała łap tego obrzydliwego starca na ziemi, która uznawała za swoją.

Przyspieszyła tempa. Próbowała, przynajmniej, ale Pora Nagich Drzew była wyjątkowo nieprzyjemna. Nie musiała martwić się o zimno ze swoim futrem, ale nie zamierzała iść i zgubić się w śnieżycy; często więc była zmuszona zatrzymać się. Tyle dobrego, że wracała drogą, którą nadeszła - wiedziała już, gdzie znajduje się okoliczna stodoła czy nora, a także przyjaźni samotnicy, którzy mogli udzielić jej schronu w legowisku za coś na ząb. Nie obeszło się też bez corocznego zaćmieniowego przeziębienia, ale szara samotniczka, której imienia nie pamiętała, postanowiła się nad nią zlitować i dać jej ten głupi jałowiec.

Była już całkiem blisko, gdy ziemia zaczęła odtajać mrozy, a słońce świeciło coraz częściej. Końcówka trzeciego księżyca Pory Nagich Drzew - wtedy… znów spotkała jednego z gromiaków, tym razem Bocianiego Klekota, z którym całkiem się dogadywała. Wyglądał nieco żałośnie i okropnie, ale przede wszystkim zmartwiła się, że ten się zgubił, czy coś. Okazało się jednak, że nie - że odszedł z własnej woli, gdy został źle potraktowany przez gromowe władze.
Dowiedziała się o śmierci Jeżynowego Ciernia, o nowym zastępcy - Konwaliowym Śnie (co za niespodzianka, chciała ironicznie dopowiedzieć) i o tym, jak to Bocian został oskarżony o jej śmierć i zdegradowany do rangi terminatora.
Zaćmienie znała tylko jedną stronę; oczywiście, że jej się to nie podobało. Zresztą, nigdy nie przepadała za czarnym kocurem, jego sposobem mówienia, rozumowaniem; instynkt czy faktyczne wnioski, czuła, że traktowanie Bociana było niewłaściwe. Lubiła kocura, którego poznała, gdy ten był kocięciem - chciała ufać mu bardziej. Życzyła mu w każdym razie dobrych podróży. Nie chciała obiecywać, że cokolwiek zmieni, choć jej serce się do tego paliło, jej duma głodna, by zadowolić innego kota i zostać jego bohaterem. Miała być szarą i spokojną wojowniczką. Może. Jeszcze nie wiedziała.

Droga do Doliny Oka Gór zajęła jej prawie cały kolejny księżyc, ale gdy słońce końcówki pierwszego księżyca Nowych Liści prażyło już coraz to pewniej znajome jej góry, ta znalazła się w okolicach Suchej Wody. Teraz tylko wrócić do jej faktycznego domu - jeśli umiała, bo im bliższa stawała się ta wizja, ta tym bardziej miała wątpliwości. Nieco się stresowała. Już nie była tym samym kotem, co niegdyś - nie miała tego samego autorytetu, co kiedyś.

Fakt, że będzie musiała okazać przynajmniej strzępki pokory, był okropny.


zdobądź dla mnie gwiazdę z nieba i nie wracaj








Ostatnio zmieniony przez Zaćmione Słońce dnia Pon 25 Mar 2024, 21:05, w całości zmieniany 4 razy

Skocz do: